Derby dla Włocławka, pokaz siły Trefla z MKS-em czy solidna gra Legii w Ostrowie. Tak w skrócie wyglądała sobota w Orlen Basket Lidze. Zobaczmy zatem, jak dokładnie przebiegały sobotnie spotkania 7 kolejki w polskiej ekstraklasie koszykarzy.

Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski – Legia Warszawa 75:90 (20:23, 23:29, 20:16, 12:22)

Miała być niespodzianka w Ostrowie, a wyszła… szósta porażka Stali w tym sezonie OBL. Ostrowianie z meczu na mecz wyglądają coraz lepiej, choć to nadal za mało, aby odnieść drugie meczowe zwycięstwo. Dziś w Hali Sportowej Stal debiut w ekipie gospodarzy zaliczył Adas Juskevicius i wyszedł mu on naprawdę nieźle. Litwin był najlepszym strzelcem swojego zespołu, który jednak nie wykorzystał tego w odpowiedni sposób. W efekcie Tasomix Rosiek Stal, razem z AMW Arką Gdynia, nadal okupuje ostatnie miejsce w ligowej tabeli.

Fot. Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski

Jeśli chodzi o sam przebieg pojedynku, to był on z początku dość wyrównany, co w pewnym stopniu uśpiło czujność ostrowskich zawodników. Legia stopniowo budowała pewność siebie, co przekładało się także na tablicę wyników. Warszawianie po pierwszej kwarcie schodzili z trzypunktowym prowadzeniem, aby już po drugiej zwiększyć dystans do 9 oczek. Duża w tym zasługa Andrzeja Pluty, który wziął na swoje barki odpowiedzialność za całą grę legionistów.

Fot. Orlen Basket Liga

Po przerwie nastąpiło lekkie załamanie w obozie przyjezdnych, choć nie było ono na tyle duże, żeby utracić wypracowany bufor punktowy. Co prawda, przewaga stopniała do zaledwie 5 punktów, ale nadal to przyjezdni utrzymywali sytuację boiskową pod kontrolą. Decydująca okazała się za to czwarta kwarta, która całkowicie zakończyła dyskusję na temat zwycięzcy dzisiejszego spotkania. Bardzo dobrą pracę w ofensywie wykonał Kameron McGusty, pozwalając swojemu zespołowi na szybki odjazd. Legia zdystansowała zagubioną Stal na 15 oczek i tym samym bezpiecznie dojechała do końca tego meczu, ostatecznie triumfując 90:75.

Stal: Juskevicius 15, Lambrecht 12, Rolon 12, Egner 11, Zębski 9, Vene 5, P. Wojcik 5, Rutecki 3, J. Wójcik 3

Legia: McGusty 22, Pluta 21, Kolenda 17, Silins 9, Vucić 8 (13 zb), Wilczek 5, Jones 4, Dąbrowski 2, Evans 2, Grudziński 0


Anwil Włocławek – Arriva Polski Cukier Toruń 83:66 (19:14, 13:13, 24:26, 27:13)

To powinny być jednostronne derby, ale… to tylko teoria. W praktyce spotkania z lokalnym rywalem bardzo często przynoszą bardzo dużo emocji zarówno na parkiecie, jak i na trybunach. W sobotę w Hali Mistrzów nie było inaczej, choć końcowy rezultat może mówić zupełnie coś innego. Osłabione Pierniki z Torunia przez 30 minut trzymały się niezwykle dzielnie, jednak szeroka ławka, a także większe doświadczenie po stronie gospodarzy wzięło górę w najważniejszych momentach tego pojedynku. Dzięki temu Anwil po siedmiu kolejkach pozostaje na szczycie Orlen Basket Ligi, wykazując się bilansem 7-0.

Fot: Materiały własne

Czas derbów, to piękny czas. Niezależnie od tego, jaką rotacją dysponują obie ekipy, zawsze możemy spodziewać się jednego – niesamowitej walki na boisku. Faworyt z Włocławka rozpoczął jednak spotkanie dość niemrawo. Przeciętna skuteczność, dziury w defensywie, szczypta nieporozumienia i gotowe – mamy przepis na lekkie kłopoty. To właśnie dzięki wyżej wymienionym elementom w grze “Rottweilerów”, przyjezdni przez długi czas mieli spore szanse na zwycięstwo.

Najlepiej spośród toruńskich pierników, błędy włocławian wykorzystywał Mike Ertel czy Abdul Malik Abu. Zagraniczni liderzy gości byli autorami zdecydowanej większości punktów swojego zespołu, co na dłuższą metę nie miało jednak prawa działać. Nie zmienia to faktu, że na przerwę gospodarze schodzili ze skromną 5-punktową zaliczką, która nie pozwalała im czuć się bezpiecznie.

Fot. Anwil Włocławek

Kolejne 10 minut to wciąż zażarta walka Ertela i Abu z podopiecznymi Selcuka Ernaka. Turecki szkoleniowiec mógł sobie jednak pozwolić na bardzo ważną rzecz – odpoczynek dla swoich zawodników. Twarde Pierniki miały zbyt wąską rotację, więc musiały posiłkować się w głównej mierze tymi samymi nazwiskami. Ostatecznie torunianie zdołali jeszcze wygrać trzecią kwartę 26:24, zmniejszając straty z 5 do 3 oczek.

W czwartej kwarcie było natomiast widać to, czego nie widzieliśmy wcześniej – zmęczenie. Brak sił i spadek energii był jednak widoczny głównie po stronie Arriva Polskiego Cukru, co momentalnie wykorzystała ekipa Anwilu Włocławek. Gospodarze prezentowali się świetnie w ofensywnie (popis Ryana Taylora), jednocześnie nie pozwalając rywalom na zdobywanie punktów. Dzięki temu dystans między drużynami wzrósł do niespełna 20 punktów na korzyść włocławian. W efekcie Anwil odniósł wyraźne zwycięstwo nad lokalnym rywalem w stosunku 83:66, notując tym samym siódmą wygraną w obecnym sezonie OBL.

Fot. Anwil Włocławek

Anwil: Taylor 24, Funderburk 15, Michalak 15, Gruszecki 8, Petrasek 8, Turner 6, Jackson 4, Łączyński 3, Łazarski 0, Sulima 0

Toruń: Ertel 22, Abu 15, Gaddefors 9, Diduszko 6, Ryuny 6, Tomaszewski 6, Wilczek 2, Grochowski 0


Trefl Sopot – MKS Dąbrowa Górnicza 92:68 (30:20, 27:12, 19:20, 16:16)

Trefl po licznych problemach w ostatnim czasie bardzo potrzebował przekonującego zwycięstwa. Natchniony MKS jechał do Sopotu z chrapką na kolejną sensację w obecnej kampanii. Nic w tym dziwnego, skoro zespół z Dąbrowy Górniczej ma w swoich szeregach jednego z najlepszych, jak nie najlepszego zawodnika polskiej ekstraklasy w tym sezonie. Souley Boum, bo o nim mowa, zaliczył już trzy mecze z rzędu, w których rzucał 30 i więcej punktów. Czy ta seria mogła zostać przedłużona na terenie Mistrza Polski? Oczywiście, że tak, choć zdecydowanie było o to kilka razy trudniej.

Fot: mksdabrowa.pl

Amerykanin już od początku rzucił się do ataku, zdobywając punkt za punktem. Niestety nie miał on odpowiedniego wsparcia, co przekładało się na pewne prowadzenie Trefla Sopot. Gospodarze byli tego dnia wyraźnie lepsi od swoich rywali, a dobitnie potwierdzała to także tablica wyników. Sopocianie do szatni schodzili, prowadząc aż 57:32.

Fot. Trefl Sopot

Po przerwie, choć mecz wydawał się zdecydowanie bardziej wyrównany, to nie mogliśmy liczyć na kolejną w tym sezonie niespodziankę. Spotkanie przebiegało bez większej historii, a Trefl z każdą kolejną minutą pokazywał tylko, że potrafi bronić swojej przewagi. Praktycznie każdy gracz który pojawił się w rotacji Żana Tabaka dawał od siebie naprawdę wiele, dzięki czemu sopocianie utrzymywali bezpieczny dystans.

MKS postanowił jednak nie rzucać ręcznika i nareszcie wziął się do pracy. Niestety przypływ emocji nie trwał zbyt długo, ponieważ po serii 11-2 dla drużyny gości, nadeszła stanowcza odpowiedź miejscowych. Trefl wrócił momentalnie do optymalnego rytmu za sprawą dobrej gry Aarona Besta, co zakończyło się remisem w tej części gry 16:16.

Fot. Trefl Sopot

Ostatecznie Mistrzowie Polski pokonali MKS Dąbrowa Górnicza 92:68, wracając na zwycięską ścieżkę po serii niepowodzeń zarówno w europejskich pucharach, jak i na parkietach Orlen Basket Ligi.

Trefl: Best 20, Grosselle 14, Witliński 13, Phillip 11, Weathers 9, Schenk 7, Zyskowski 7, Van Vliet 6, Jankowski 5, Jaszczerski 0

MKS: Boum 21, Cowels III 17, Załucki 9, Hook 8, Markusson 6 (13zb), Kucharek 4, Wojdała 3, Piechowicz 0, Szefler 0