Śląsk z pierwszym trofeum w tym sezonie! Drużyna z Wrocławia pokonała po emocjonującym finale Superpucharu Polski srebrnych medalistów poprzedniego sezonu OBL – King Szczecin – 76:75. Wcześniej wicemistrzowie Polski zwyciężyli w półfinale z Treflem Sopot, a Śląsk triumfował w dość wyrównanym pojedynku z warszawską Legią.

Koszykarski “rok” 2024/2025 na polskich parkietach możemy uznać za rozpoczęty. Na tydzień przed inauguracją Orlen Basket Ligi w Radomskim Centrum Sportu doszło do pierwszych potyczek o stawkę między medalistami ubiegłorocznych rozgrywek, a także zdobywcą Pucharu Polski.

Fot. Orlen Basket Liga

To właśnie od tego sezonu kibice mogą oglądać zmagania Superpucharowe w nowej formule. Poprzednio o trofeum im. Adama Wójcika walczył zwycięzca krajowego pucharu oraz urzędujący mistrz OBL. Tym razem oprócz wcześniej wspomnianej dwójki dołożono jeszcze drugą oraz trzecią najlepszą ekipę ligi. Nowy format zakłada walkę w dwóch półfinałach, z których wygrani trafiają bezpośrednio do meczu finałowego, aby tam zawalczyć o pierwszy puchar po letniej przerwie. W ten weekend w Radomiu rywalizowali: Trefl Sopot (mistrz), King Szczecin (wicemistrz), WKS Śląsk Wrocław (brązowy medalista) i Legia Warszawa (Puchar Polski). Ostatecznie najlepszą drużyną okazał się brązowy medalista Mistrzostw Polski – WKS Śląsk Wrocław.

I półfinał: Trefl Sopot – King Szczecin (76:83)

Na początek koszykarskiego weekendu w Radomiu byliśmy świadkami rewanżu za finał Orlen Basket Ligi. “Nowy” Trefl podejmował przebudowanego w letnim okienku wicemistrza kraju – Kinga Szczecin.

Od pierwszej minuty zdecydowanie lepiej prezentowała się ekipa ze Szczecina, która dość szybko przejęła kontrolę nad sytuacją, kończąc pierwszą kwartę z 10-punktową przewagą. Później szczecinianie niezwykle mądrze bronili swojej zaliczki, nie dając rywalowi okazji na złapanie dobrego rytmu. Wicemistrzowie w pewnym momencie mieli na swoim koncie nawet 19 oczek więcej, co pozwalało im już myśleć o końcowym triumfie.

Fot. Orlen Basket Liga

Nie takie rzeczy jednak Trefl już odrabiał i tym razem nie było inaczej. Na około 7 minut przed końcem meczu podopieczni Żana Tabaka zaliczyli świetną serię punktową, która pozwoliła im zbliżyć się do przeciwnika na dystans zaledwie jednego trafienia. Pomimo takiego zrywu sopocian, King nie dał sobie odebrać prowadzenia, a to wszystko dzięki fenomenalnemu Teyvonovi Myersowi. Amerykanin wziął odpowiedzialność za wynik na swoje barki, ciągnąc swój zespół aż do ostatniej syreny.

Ostatecznie King Szczecin udanie zrewanżował się Treflowi Sopot za porażkę w finale OBL, wygrywając półfinał Superpucharu Polski 83:76.

Fot. Orlen Basket Liga

II półfinał: Legia Warszawa – WKS Śląsk Wrocław (70:77)

Wieczorny pojedynek Legii ze Śląskiem zapowiadał się równie interesująco, jak pierwszy półfinał. Zespół z Wrocławia, ubiegłoroczny brązowy medalista, dokonał kilku ciekawych wzmocnień, które mają im pomóc wrócić na szczyt (m.in Isaiah Whitehead). Legia postawiła za to na wyróżniające się w Polsce nazwiska (Grudziński, Vucić, Pluta), charyzmatyczne gwiazdy (McGusty, Evans) oraz znającego ligę trenera (Ivica Skelin).

Pierwsze minuty pokazały obserwatorom, że będzie to spotkanie dość wyrównane, ale z delikatnym wskazaniem na Śląsk. Wrocławianie nie potrafili zbudować sobie wyraźnej przewagi, jednakże mieli mniej słabszych momentów w grze niż ich rywale. Do przerwy, choć na tablicy wyników nie było widać wyraźnej różnicy między ekipami (45:40 dla Śląska), to WKS prezentował się nieco lepiej.

Fot. Orlen Basket Liga

Podopieczni Miodraga Rajkovicia pełny potencjał ofensywny pokazali dopiero po przerwie. Legioniści w trzeciej kwarcie nie mieli za wiele do powiedzenia, przegrywając w niej nawet 16 punktami. Warszawianie w ostatniej części meczu rzucili jeszcze wszystkie siły do ataku, ale nawet to nie przyniosło efektu. Drużyna ze stolicy była w stanie jedynie postraszyć przeciwnika, zbliżając się na cztery oczka na minutę do końca spotkania. Wtedy jednak kluczową trójkę trafił Whitehead, dając Śląskowi awans do wielkiego finału.

Finał: King Szczecin – WKS Śląsk Wrocław (75:76)

Wielki finał to starcie srebrnych i brązowych medalistów ubiegłorocznej kampanii. Obie ekipy kontrolowały dużą część swoich starć półfinałowych, aby pod koniec nieco stracić uzyskaną wcześniej przewagę. Kluczowym aspektem przy wyrównanym pojedynku mogła być zatem chłodna głowa, która bez wyjątku będzie także ważnym elementem w kolejnych etapach zbliżającego się sezonu Orlen Basket Ligi.

Samo spotkanie od początku przebiegało pod dyktando zawodników Arkadiusza Miłoszewskiego, którzy wykorzystali słabe wejście w mecz wyjściowej piątki Śląska. King bardzo szybko odjechał na dwucyfrową liczbę punktów, broniąc tej przewagi w kolejnych minutach. Wrocławianie dość długo szukali odpowiedniego rytmu, ale kiedy już go znaleźli, zaczęli stanowić poważne zagrożenie dla ekipy ze Szczecina. Na niecałe 2 minuty przed końcem pierwszej połowy WKS zniwelował straty do trzech oczek, jednakże momentalnie się pogubił, przez co do przerwy przegrywał 30:39.

Fot. Orlen Basket Liga

Później w swoje ręce odpowiedzialność za grę wrocławskiego zespołu wziął Isaiah Whitehead, który pokazywał się niezwykle aktywnie po obu stronach parkietu. Jednoosobowa armia Śląska to nadal było za mało na prawidłowo działający kolektyw Kinga.

Po zejściu z boiska Whiteheada okazało się, że ekipa z województwa Dolnośląskiego prezentuje zdecydowanie lepszą koszykówkę zespołową. Dzięki temu zmniejszyli oni dystans do zaledwie pięciu punktów. W związku z tym szkoleniowiec szczecinian poprosił o przerwę na żądanie, która miała wprowadzić nieco spokoju i porządku w szeregach jego podopiecznych. Nie przyniosło to natomiast zamierzonego efektu, ponieważ na początku czwartej kwarty, czyli kilka chwil po timeoucie, Śląsk po raz pierwszy w tym spotkaniu wyszedł na prowadzenie.

Fot. Orlen Basket Liga

Wtedy tak naprawdę ten pojedynek nabrał większych rumieńców. Prowadzenie do ostatniej syreny zmieniało się kilka, może nawet kilkanaście razy. Liderzy obu zespołów nie zawodzili, tworząc prawdziwe show. Ostatnia minuta to było czyste szaleństwo, ponieważ pomyłki zdarzały się zarówno po jednej, jak i drugiej stronie. Wynik wahał się plus minus o jeden punkt na korzyść jednych i drugich. Na sekundę do końca rzut na zwycięstwo dla Kinga miał nawet Andrzej Mazurczak, jednakże doświadczony rozgrywający pomylił się. W efekcie WKS Śląsk Wrocław sięgnął po Superpuchar Polski, pokonując w finale Kinga Szczecin 76:75.