Za nami dzień pełen koszykarskich wrażeń i aż czterech spotkań w Orlen Basket Lidze. Niedzielę z PLK zaczynaliśmy już o 13:30 w Dąbrowie Górniczej, a kończyliśmy rozgrywanym 6 godzin później spotkaniem AMW Arki Gdynia z Twardymi Piernikami Toruń. Zobaczmy zatem, co działo się na parkietach polskiej ekstraklasy koszykarzy na zakończenie ostatniego weekendu w 2024 roku.

MKS Dąbrowa Górnicza – PGE Spójnia Stargard 67:79 (14:18, 25:21, 11:20, 17:20)

Kolejne niepowodzenie MKS-u

Fot: mksdabrowa.pl

Podopieczni Borisa Balibrei wraz z Twardymi Piernikami z Torunia znajdowali się przed tą kolejką na samym dnie tabeli, legitymując się bilansem 3-8. Na Górny Śląsk przyjechał dziś rywal, który gra w tym sezonie w kratkę i znajduje się w drugiej połowie stawki. Ten fakt mógł dawać dabrowianom nadzieję na końcowy triumf, ale do tego potrzeba jeszcze jakości, której MKS-owi zdecydowanie zabrakło.

Zawodnicy kierowani przez trenera Andreja Urlepa, choć z drobnymi problemami, zdawali się w niedzielne popołudnie prezentować po prostu lepiej niż ekipa gospodarzy. Wspomniane problemy PGE Spójni to natomiast pierwsza połowa tego spotkania. MKS co prawda nie wyglądał w niej wybitnie, jednakże równie przeciętna postawa gości pozwoliła im objąć nawet 6-punktowe prowadzenie (26:20) po celnym rzucie dystansowym Aleksandra Załuckiego. Od tego momentu aż do zakończenia pierwszej połowy rezultat oscylował w okolicach remisu, ale to przyjezdni powoli zaczynali łapać odpowiedni rytm.

Efekty poszukiwania dobrego rytmu stargardzianie odkryli dopiero w drugiej połowie trzeciej kwarty. Wtedy, po dwóch celnych rzutach wolnych Luthara Muhammada, Spójnia objęła wówczas najwyższe tego dnia, 9-punktowe prowadzenie (52:43), które, jak się później okazało, było początkiem końca MKS-u. Biało-bordowi całkowicie przejęli kontrolę nad wydarzeniem na boisku, powiększając w 37 minucie meczu przewagę nad rywalami nawet do 19 oczek (74:55). Dąbrowianie nie zwiesili jednak głów i w końcówce spotkania nieco zmniejszyli rozmiary porażki z 19 do 12 punktów. Mimo wszystko kibice klubu z Dąbrowy Górniczej zdecydowanie nie mogli być dziś zadowoleni z postawy swoich zawodników, którzy polegli na własnym parkiecie z PGE Spójnią Stargard 67:79.

Fot. PGE Spójnia Stargard

MKS: Myers 18, Cowels III 16, Höök 10, Markusson 8, Załucki 8, Łapeta 3, Cheese 2, Kucharek 2, Ryżek 0, Wojdała 0, Szefler 0

Spójnia: Muhammad 29, Gordon 14, Cooper 12, Yam 7, Borowski 6, Martinez 4, Słupiński 3, Langović 2, Kowalczyk 2, Kikowski 0


Start Lublin – Energa Icon Sea Czarni Słupsk 83:77 (13:23, 27:14, 23:21, 20:19)

Pojedynek–zagadka

Fot. Start Lublin

Pojedynek Startu z Czarnymi stanowił nie lada wyzwanie dla koszykarskich ekspertów. Obu ekipom brakuje w tym sezonie stabilizacji bowiem zarówno lublinianie, jak i słupszczanie przeplatają niesamowite zwycięstwa z zaskakującymi porażkami. Fakty były jednak takie, że to gospodarze tego starcia znajdowali się wyżej w tabeli, a także mieli drobną przewagę, rozgrywając je przed własną publicznością.

Początek spotkania zupełnie jednak nie pokazywał tego, że to Start jest nieco lepszym zespołem w obecnej kampanii. Przyjezdni narzucili miejscowym zabójcze tempo, budując sobie po pierwszych 10 minutach dwucyfrową przewagę (23:13). Liderami w szeregach słupskiej drużyny byli wówczas Justice Sueing (7 pkt), a także Szymon Tomczak (6 pkt). Co ciekawe, wyżej wymienieni zawodnicy zdobyli razem tyle samo punktów, ile cała kadra gospodarzy łącznie.

Na tym pozytywy dla Energi Icon Sea Czarnych pozytywy się kończą. Od momentu rozpoczęcia drugiej kwarty sytuacja zmieniła się diametralnie i to podopieczni Wojciecha Kamińskiego dominowali na boisku. Start do przerwy odrobił wszystkie starty z nawiązką, dzięki czemu schodził na przerwę na niewielkim prowadzeniu (40:37).

Fot. Czarni to Wy

Po przerwie Czarni przez kolejne minuty pozostawali w kontakcie z ekipą gospodarzy, jednak nie trwało to wiecznie. Start zmobilizował się i za sprawą Courtneya Rameya oraz Tevina Browna objął aż 13-punktowe prowadzenie (63:50). Trzeba jednak przyznać, że w drugiej połowie przyjezdnym najlepiej wychodziły końcówki kwart, w których to znacząco minimalizowali dystans do rywali.

Dzięki temu zarówno na koniec trzeciej, jak i czwartej część meczu różnica była niewielka (odpowiednio 5 i 6 oczek). Mimo wszystko podopieczni Robertsa Stelmahersa nie zdołali dokonać niczego więcej i to lublinianie trzymali spotkanie pod kontrolą. W efekcie Start pokonał przed własną publicznością Energa Icon Sea Czarnych Słupsk 83:77, notując tym samym siódme zwycięstwo w obecnym sezonie OBL.

Fot. Start Lublin

Start: Brown 20, Ramey 20, Drame 12, Karolak 10, Williams 9, de Lattibeaudiere 8, Put 4, Pelczar 0, Szymański 0

Czarni: Sueing 14, Manjgafić 12, Dziemba 11, Ford 11, Stein 10, Tomczak 8, Jackson 5, Musiał 3, Nowakowski 3


Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski – King Szczecin 82:83 (28:20, 28:16, 15:24, 11:23)

Powrót z dalekiej podróży

Fot. Orlen Basket Liga

Bilans mówił jedno, sytuacja w ostatnich tygodniach drugie. Stal, choć zajmowała odległe 13 miejsce w tabeli OBL (bilans 4-7), mogła podejść do spotkania z Wicemistrzami Polski z realną nadzieją na zwycięstwo. Szczecinianie (bilans 6-5) rozwiązali niedawno kontrakt z Chadem Brownem i Teyvonem Myersem, zaś ich lider – Andrzej Mazurczak – nie wróci już do rywalizacji na parkiecie w tym sezonie.

Obraz nędzy i rozpaczy w obozie Kinga był także widoczny przez pierwsze 20 minut tego pojedynku. Wicemistrzowie Polski przez długi czas nie mieli żadnej odpowiedzi na poczynania rywali. Ostrowianie grali fenomenalnie, trafiali do kosza na przyzwoitej skuteczności i tak naprawdę robili co chcieli po atakowanej stronie boiska. Swój popis „stalówka” dawała już od samego początku, kiedy to w 6 minut zdystansowała przyjezdnych na 12 oczek (20:8).

Jeszcze lepsza w wykonaniu gospodarzy była natomiast druga kwarta, w której podopieczni Andrzeja Urbana koncertowo rozprawiała się z zagubionym Kingiem. Świetna dyspozycja zza łuku Adasa Juskeviciusa (5/7 za trzy) czy dobra gra pod koszem Damiana Kuliga doprowadziła do 20-punktowej przewagi na zakończenie pierwszej połowy (56:36).

Fot. Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski

To, co wydarzyło się w drugiej połowie zostanie zapamiętane przez kibiców obu drużyn na bardzo długi czas. Na 5 minut przed końcem trzeciej kwarty Stal za sprawą celnego rzutu Tima Lambrechta objęła najwyższe tego dnia prowadzenie (70:46). Od tego momentu zaczęły się dziać rzeczy niebywałe. King, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczął grać naprawdę dobrze, konsekwentnie zmniejszając straty z 24 do 11 oczek po trzeciej części spotkania.

Czwarta odsłona to kontynuacja świetnej postawy podopiecznych Arkadiusza Miłoszewskiego. Impuls do walki drużynie ze Szczecina dał Tony Meier, a po chwili kontynuował to Kassim Nicholson. Skrzydłowy zaliczył niesamowitą serię punktową, trafiając aż trzy rzuty dystansowe z rzędu! Dzięki niemu King zbliżył się do gospodarzy na zaledwie 4 oczka, aby niespełna 3 minuty później po skutecznej próbie Aleksandra Dziewy wyjść na prowadzenie (81:79).

Kluczowy fragment tego spotkania miał jednak miejsce w trakcie ostatnich 20 sekund czwartej kwarty. Stal, przegrywając 82:83, miała szansę, aby wrócić na prowadzenie, natomiast Mateusz Zębski popełnił fatalny błąd, notując stratę. Przechwyt zaliczył wówczas James Woodard, który po chwili został faulowany przez Tyquana Rolona. Amerykanin występujący w barwach Wicemistrzów Polski również się nie popisał, dwukrotnie pudłując z linii rzutów wolnych. W takim wypadku kolejną szansę otrzymała ekipa gospodarzy, ale także oni nie zdołali trafić do kosza. W związku z tym po fenomenalnym powrocie w drugiej połowie, King Szczecin pokonał Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski 83:82, kończąc 2024 rok w niezwykle efektownym stylu.

Fot. Orlen Basket Liga

Stal: Juskevicius 19, Lambrecht 17, Kulig 16, Zębski 12, Vene 10, Rolon 6, Wojcik 2, Egner 0

King: Meier 16, Nicholson 16, Whitehead 16, Dziewa 14, Żołnierewicz 12, Kostrzewski 4, Woodard 3, Wójcik 2


AMW Arka Gdynia – Arriva Polski Cukier Toruń 97:108 (24:21, 21:21, 19:18, 28:32, 5:16)

Końcówka, jak ze snów

Fot. Arka Gdynia Kosz

Kończące 12 kolejkę Orlen Basket Ligi starcie było niezwykle istotne dla układu dolnej części tabeli. AMW Arkę i Twarde Pierniki dzieliło zaledwie jedno zwycięstwo, a porażka w dzisiejszym meczu oznaczała przedłużenie problemów jednej z tych drużyn. Za zdecydowanego faworyta, nie bez powodu, uznawano jednak zespół z Gdyni, który jako pierwszy w tym sezonie zdołał pokonać lidera OBL – Anwil Włocławek.

Pierwsze minuty spotkania w Polsat Plus Arenie to był popis AMW Arki, która zdominowała toruńskich koszykarzy. Wynik 12:3 po zaledwie 3 minutach walki mówił wiele – gospodarze chcą ten mecz wygrać. Przyjezdni nie zamierzali się natomiast poddawać i po chwili słabości także dali sygnał, że dla nich liczy się tylko wygrana. W efekcie po 10 minutach miejscowi prowadzili zaledwie 3 oczkami, a kwestia zwycięstwa pozostawała otwarta.

Kolejne dwie części meczu przebiegały niezwykle wyrównanie. Zarówno na boisku, jak i na trybunach można było odczuć napiętą atmosferę, a także dużą wagę tego pojedynku. Żadna ze stron nie odpuszczała, jednakże po przerwie w obozie przyjezdnych nastąpiło bardzo istotne przełamanie liderów.

Divine Myles w pierwszych 20 minutach oddał zaledwie jeden rzut z gry (niecelny), zaś już po przerwie to właśnie on utrzymywał swój zespół w grze. Po stronie gospodarzy dobrze spisywał się za to Łukasz Kolenda i to m.in dzięki postawie Polaka, AMW Arka na ostatnią kwartę wychodziła z przewagą 4 oczek (64:60).

Fot. Arka Gdynia Kosz

Ostatnia kwarta to był istny rollercoaster. Gospodarze przez większość tego fragmentu meczu kontrolowali wydarzenia na boisku, doprowadzając do sytuacji, w której zwycięstwo mieli praktycznie na wyciągnięcie ręki. Na minutę przed końcem pojedynku Arka prowadziła 87:80 i wydawało się, że nic nie odbierze im końcowego triumfu.

Goście zagrali świetnie w defensywie (przechwyty Mylesa, Tomaszewskiego i Gaddeforsa), a także zaliczyli świetną serię punktową, zbliżając się do rywali na 3 oczka (89:92), kiedy na zegarze widniało 2,7 sekundy. Wówczas trener Srjdan Subotić nie miał przerwy na żądanie, a torunianie byli zmuszeni oddawać trudny rzut z nieprzygotowanej pozycji. Wtedy piłkę do rąk wziął Michael Ertel, oddał próbę z połowy boiska, która koniec końców okazała się skuteczna. Ogromne szczęście toruńskiej drużyny! (Rzut Ertela możecie zobaczyć TUTAJ)

W związku z tym Amerykanin doprowadził do dogrywki, a tam Arriva Polski Cukier nie miał litości.

Fot. Arriva Polski Cukier Toruń

Dokładniej litości nie miał Ertel, który przejął ten mecz w kluczowym jego momencie. Niewielki wzrostem rzucający praktycznie w pojedynkę rozprawił się z AMW Arką, rzucając aż 10 z 16 punktów swojej drużyny w trakcie dodatkowych 5 minut! Gdynianie nie byli w stanie odpowiedzieć na ofensywny popis lidera gości, w związku z czym musieli przełknąć gorycz porażki.

Ostatecznie Arriva Polski Cukier Toruń pokonał AMW Arkę Gdynia 108:97, tym samym odbijając się od dna tabeli OBL. Torunianie po serii pięciu porażek w końcu doczekali się wygranej, na którą czekali od 7 listopada.

Arka: Kolenda 23, Djordjević 16, Nenadić 16, Watson 12, Garbacz 10, Tolbert 10, Hrycaniuk 6, Szumert 4, Szymkiewicz 0

Toruń: Ertel 33, Myles 19, Gaddefors 13, Tomaszewski 13, Kamiński 11, Wilczek 8, Benson 5, Abu 3, Diduszko 3, Sowiński 0